Legendy

Strachy u franciszkanów

Pewnego razu ojciec przełożony wrócił wieczorem do swojej celi i zastał w niej zakonników siedzących przy stole i grających w karty. Oburzony zapytał, skąd się tu wzięli i co robią, gdy nagle zgasło światło i zamiast odpowiedzi otrzymał siarczysty policzek.
Kiedy wreszcie ochłonął z przerażenia i zaskoczenia, zapalił światło. Nikogo w pokoju nie zastał.

Inny zaś przełożony do późnych godzin przygotowywał kazanie, które miał wygłosić następnego dnia. Kiedy wybiła północ, nagle otworzyły się drzwi pokoju, ale nikt nie wszedł. Niespodziewanie zgasło światło. Zakonnik usiłował zapalić świecę, ale poczuł dmuchnięcie. Świeca zgasła. To powtórzyło się trzykrotnie.

Opowiadają braciszkowie zakonni, że po tym zdarzeniu ów przełożony opuścił klasztor na zawsze.

 

O freskach z "Loretańskiej Kaplicy"

Mieszkańcy naszego miasteczka dumni są z licznych zabytków, o których krążą różne legendy. Szczególną czcią otaczamy kaplicę zbudowaną na wzór tej, która jest we Włoszech w Loreto. Hrabia Jerzy III Oppersdorff był jej fundatorem. On też zadbał o to, aby była wierną kopią domku loretańskiego, który - jak opowiada inna legenda - aniołowie z Ziemi Świętej do Europy przenieśli.

Kaplica z Czarną Madonną skłania do modlitwy. Kiedy jednak przyjrzymy się ścianom tego pomieszczenia, zadajemy sobie pytanie: dlaczego tynk z malowidłami jest tak dziwnie, niejednolicie położony.

Jak mówi legenda. hrabia sprowadził znakomitych malarzy z Włoch i z Moraw, a wśród nich sławnego w naszym mieście Sebastiniego. Artyści ozdabiali freskami ściany w kaplicy. Wynajęto też ludzi, którzy otynkowali wnętrze "Loretki". Solidnie się napracowali. Następnego dnia przyszli po zapłatę. Ogarnęło ich zdziwienie, kiedy razem z hrabią weszli do kaplicy. W nocy prawie cały tynk spadł i zostało tylko dziewięć miejsc z pozostałościami dawnych fresków. Mężczyźni na nowo rozpoczęli swoją pracę. Jeszcze staranniej przygotowali materiały. Następnego dnia historia się powtórzyła. Kiedy i za trzecim razem tynk opadł, wszyscy zrozumieli, że jest to wola boska. Na resztkach tynku, które nie odpadły namalowano freski, które do dziś tam widnieją.

 

Dziwna msza w kaplicy Loreto

Jeszcze jedna historia związana z tym miejscem krąży wśród ludzi. W czasach, gdy w naszym mieście znajdowało się seminarium nauczycielskie, dwóch młodzieńców miało w zwyczaju modlić się przed figurą Czarnej Madonny. Tutaj, dziękowali i zanosili prośby w różnych intencjach.

Zdarzyło się kiedyś, że zmęczeni egzaminem zasnęli w czasie modlitwy. Kiedy ocknęli się, zobaczyli, że przy ołtarzu stoi ksiądz. Uklękli przed nim i zrozumieli, że duchowny potrzebuje ministrantów, którzy służyliby mu do odprawianej właśnie mszy. Chłopcy chętnie spełnili posługę. Na koniec mszy usłyszeli z ust księdza zdanie, które ich przeraziło: Sto lat czekałem na tę chwilę. To czas odkupienia mej duszy. Dziękuję wam ...

Nieznajomy ksiądz zniknął, pogasły światła, a młodzieńcy w pośpiechu i milczeniu opuścili Kaplicę Loretańską.

 

Dzwon ósmej godziny I

Głogówek - stara rezydencja śląskich książąt z domu Piastów, obok zabytkowej Nysy, zwany jest śląskim Rzymem. Podobnie jak miasto biskupie, tak i nasze miasteczko bogate jest w zabytki i sakralne obiekty. To tutaj spotkać możemy wierną kopię Grobu Bożego z Jeruzalem, Domek Loretański, najpiękniejszą "Casa Sancta" na Śląsku i jeszcze wiele równie ciekawych kaplic.

Zamek, stara barokowa budowla, rozciąga się daleko w głąb parku. Wśród wysokich ciemnych olch, których żadna zawierucha dziejowa nie zniszczyła, od setek lat już wiatry swoje prastare opowieści snują. Olbrzymie pnie i gałęzie drzew opowiadać mogą o czasach najazdów husyckich, o okrucieństwach wojny trzydziestoletniej, o potopie szwedzkim, który zagnał głowy koronowane do naszego miasta.

W samym środku parku, otoczona starymi choinami, zatopiona w zieleni i zapachach kwiatów, stała mała pustelnia z kaplicą poświęconą św. Hubertowi. W tej małej celi w czasach wojny trzydziestoletniej słychać był hymny i modlitwy, zanoszone dniem i nocą przez pobożnego mnicha. Tuż obok kaplicy wytryskało źródełko. Swym szumem i świeżością umilało chwile utrudzonym wędrowcom, którzy siadywali na marmurowej ławce.

Ta oaza ciszy była chętnie nawiedzana. Tutaj rozkoszować się można było również muzyką dzwonu. Dźwięki dochodzące z klasztornej wieży, przypominały niebiańskie śpiewy. Brzmiały potężnie i wypełniały ciszę parku. Ten olbrzymi dzwon, drugi pod względem wielkości na całym Śląsku, został w 1639 roku odlany na chwałę Bożą i zawieszony w kościele franciszkańskim.

Jak podaje legenda, hrabia Oppersdorf zmęczony życiem i polityką, tutaj na murowanej ławce szukał wyciszenia i pokoju.Tu zażywał odpoczynku. Szum wody, śpiew ptaków, świeżość poranka koiły serce i duszę pana zamku.

Zbliżała się godzina ósma. Pierwsze nieśmiałe dźwięki dzwonu rozległy się w parku. Dzwon sam dzwonił. Zaniepokojony mnich wybiegł ze swojej celi, pobiegł do pana. Ten żegnał się już z życiem. Na twarzy hrabiego pojawił się spokojny uśmiech, oczy po raz ostatni spoglądały na piękne drzewa parkowe. Rzewne dźwięki dzwonu były ostatnim błogosławieństwem dla umierającego.

Dzwon klasztorny od tamtych czasów nazwany został "Dzwonem Ósmej Godziny".

 

Dzwon ósmej godziny II

Działo się to w czasach wojny trzydziestoletniej. W roku 1645 śmierć zdziesiątkowała mieszkańców Głogówka. Nie od miecza ginęli, ale bezlitosna dżuma pochłonęła 500 ofiar. Zapełniły się cmentarze. Ludzie byli przerażeni. Wznoszono do Boga gorące modlitwy. W kaplicy cmentarnej w poniedziałki, środy i soboty odprawiano nabożeństwa pokutne w intencji zmarłych.

W tym czasie syn hrabiego Jerzego III Oppersdorffa został ukąszony przez jadowitego węża. Zrozpaczony ojciec za wszelką cenę chciał ratować swojego spadkobiercę. Ślubował Bogu, że jeśli dziecko jego przeżyje, to każe odlać i zawiesić w wieży klasztornego kościoła dzwon.

Prośby słynącego z pobożności hrabiego zostały wysłuchane. Syn przeżył. Na pamiątkę jego cudownego uratowania oraz w intencji ofiar dżumy odlano dzwon, który nazwano potem dzwonem "Ósmej godziny".

Mówili też ludzie, że wszędzie w okolicy, gdzie słychać było jego dźwięki, nie zdarzyło się od tej pory, by jakieś dziecko zmarło od ukąszenia węża, żmii.

 

Zamurowane serca

Kościół franciszkanów pełen jest osobliwości, które zainteresować mogą nawet najwybredniejszego znawcę sztuki sakralnej. Wśród nich jest perełka sztuki sakralnej kaplica Loreto, barokowa kaplica św. Antoniego, obrazy pędzla znanego malarza włoskiego Sebastiniego, siedemnastowieczne organy ... .

Kościół ten kryje w sobie również wiele tajemnic. Jedną z nich jest wzruszająca historia zamurowanych serc żon Jerzego Wielkiego. Opowiada ona, że życzeniem chorej hrabiny Benigmy Polixeny było, aby po jej śmierci zabalsamowane ciało spoczęło w krypcie kościoła parafialnego, a serce zostało złożone w kościele Biedaczyny z Asyżu. Tak też się stało. Blisko ołtarza, w ścianie naprzeciw drzwi zakrystii wykuto niszę, w której wstawiono urnę z sercem. Otwór zakryto ciężką, kamienną płytą, na środku której umieszczono herb rodziny von Promnitz. Z niej bowiem pochodziła pierwsza żona hrabiego Oppersdorffa.

Esther Barbara von Meggau, druga ukochana żona Jerzego, miała takie samo życzenie jak Benigma. W ten sposób dwa kobiece serca ukryte są pod płytą na której widnieje łaciński napis: "Tu spoczywają serca hrabiny Benigmy Polixeny i hrabiny Esther Barbary von Meggau, drugiej żony, kórej duszę Bóg zabrał do siebie 20 czerwca 1644 roku, o czym powiadamia pogrążony w żałobie mąż".

Niestety, całego tekstu nie sposób odczytać, gdyż wraz z upływem czasu zaginęły metalowe, złocone litery napisu.

 

Źródło: "Legendy, podania Głogówka i okolic" - Henryka Młynarska

Powrót do strony głównej

Strona główna | O nas | Historia | Grupy | Liturgia | Przewodnik | Multimedia | Projekty | Kontakt
Wszelkie prawa zastrzeżone © 2012 Sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej - Kościół i Klasztor Franciszkanów (OFMConv) w Głogówku      Projekt i wykonanie: skiba bartłomiej

wersja archiwalna strony